poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Rozdział 2

    Przepraszam, że w poprzednim rozdziale były takie małe litery. A teraz przechodzimy do rozdziału 2 ^^
-----------------------------------------------------------------------------------------
    Lekcje się skończyły, poszłyśmy do mnie, zjadłyśmy jeszcze tortu, sprawdziłyśmy wyniki konkursu. Ja o mało co nie spadłam z krzesła, a Nelly zemdlała. Szok totalny! Wygrałyśmy! Piszczałyśmy i miałyśmy zaciesz jeszcze długi czas. Napisano, że się z nami skontaktują, w celu ustalenia terminu naszego wylotu. Już nie mogłyśmy się doczekać...
                                                    
                                                              *z pkt.Nelly*
    O boże! Wygrałyśmy! Nie wierzę! Tylko tyle pamiętam, bo z wrażenia zemdlałam...Gdy się ocknęłam, Jane wpatrywała się w ekran jak głupia. Mną się nawet nie przejęła. Cała Jane... Jedyna osoba, która próbowała mnie cucić to jej mama. Eh, Jane chyba już nigdy się nie zmieni...
- Nelly, dziecko, nic ci nie jest? - powiedziała pani Monroe. Po tym, jak tamtego ćpuna wsadzili na odwyk, mama Jane powróciła do nazwiska po pierwszym mężu.
- Nie, nic mi nie jest, dziękuję...
- Sądząc po waszych reakcjach, zakładam ,że wygrałyście? - spytała mama Jane.
- Dokładnie...czy to nie jest zajebiste?! - Jane i te jej reakcje...bezcenne...zresztą moja nie lepsza...
- Tak...Pisze kiedy mamy wylatywać?
- Nie, pisze tylko, że na ich e-mail mamy wysłać numer telefonu jednej z nas, a oni do nas zadzwonią i ustalą termin, jaki nam pasuje. No ale powiedz, że to jest zajebiste!
- Aha. Tak, to jest zajebiste...może podamy twój numer, Jane?
- Spoko. Już podaję - wpisała swój numer i wysłała. Teraz pozostaje już tylko czekać... Zaczęłyśmy skakać, piszczeć, tańczyć, śpiewać. Z tej przyjemnej chwili wyrwała nas pani Monroe.
- Dziewczynki, nie chcę przeszkadzać, ale już 16:15
- O jezu, muszę się zbierać - szybko wzięłam torbę, założyłam buty i kurtkę i się pożegnałam.
- Narka Nell! Jak zadzwonią dam ci znać! - powiedziała wciąż uśmiechnięta Jane, przytulając mnie na pożegnanie.
- Pa Jane! Będę czekać! Dzwoń o każdej porze dnia i nocy! - przytuliłam ją mocniej - Do widzenia, pani Monroe! - powiedziałam, gdy już wychodziłam. 
    Spojrzałam na zegarek. Była 16:19. Jest dobrze. Gdy weszłam, moją uwagę przykuła niezwykła cisza. Od czasu, gdy jest tu mój ojczym, NIGDY nie było tu tak cicho. Miałam cichą nadzieję, że się wyprowadził. Ale to, co zobaczyłam, trochę mnie zdziwiło. Zobaczyłam, jak ojczym śpi w fotelu z butelką wódki w ręcę, a mama krząta się w kuchni niezwykle szczęśliwa...
- Co tu się dzieje? Czemu jesteś taka szczęśliwa? I jakim cudem on zasnął? - powiedziałam szeptem, obawiając się, by pijak się nie obudził.
- Wszystko jest w jak najlepszym porządku! - krzyknęła wciąż uśmiechnięta
- Ale...ja nic nie rozumiem...o co chodzi? - zgłupiałam. Czyżby moja mama zaczęła palić marihuanę? Albo może ktoś jej coś wszczepił?
- Córciu, posłuchaj mnie. Po pierwsze: jestem szczęśliwa z powodu twojego ojczyma. Po drugie: on nie śpi, tylko nie żyje! Zapił się na śmierć! - ostatnie zdanie wypowiedziała niezwykle szczęśliwa - Dlatego jestem taka szczęśliwa!
- Ale...to, że nie żyje jest w 100% pewne?
- Raczej tak. Sprawdziłam mu puls. Według mnie nie oddycha, czyli nie żyje. Proste jak drut.
- Dotykałaś go?! Bez chusteczki czy rękawiczek czy czegokolwiek?! Przecież to jest miejsce zbrodni! Trupów nie wolno dotykać bez zgody policji, czy rękawiczek!!! - wybuchnęłam. Przecież on nie żyje! I ona jeszcze była taka opanowana...
- Córeczko, uspokój się. Nie jestem głupia. Założyłam rękawiczki. Po policję też zadzwoniłam. Powiedziałam, że mój mąż zapił się na śmierć, a wcześniej nas bił. Powiedzieli, że przyjadą za jakieś 15 minut. Na razie minęło 5. Nie martw się, już nikt nas nie będzie bił - powiedziała i przytuliła mnie. Cieszyłam się. Cieszyłam się, bo pragnęłam zobaczyć, jak umiera. Po prawdzie nie widziałam, jak umiera, ale widziałam, że nie żyje. Dla mnie to wystarczający powód do szczęścia. Po policzku spłynęła mi łza. To ze szczęścia. Po prostu.
    Poczekałyśmy jeszcze chwilę i przyjechała policja. Zrobili mu zdjęcia, zapytali się mnie, co wiem, gdzie byłam w tym czasie i gdzie byłam cały dzień. 
- O 7:35 wyszłam do szkoły, lekcje skończyłam o 13:30, po szkole poszłam do koleżanki i wróciłam do domu o 16:20. Gdy weszłam, już tak leżał, a mama mi powiedziała, że nie żyje i że już dzwoniła na policję.
- Dobrze, a podobno was bił?
- Tak, zwykle dlatego, że nie chciałyśmy czegoś zrobić, albo po libacjach z kumplami, bo po prostu tak mu się chciało.
- Rozumiem. Mógłbym wiedzieć, jak nazywa się ta koleżanka i gdzie mieszka?
- Oczywiście. Nazywa się Jane Monroe i mieszka obok.
- Na razie to tyle. Dziękuję. Gdy stwierdzimy przyczynę śmierci, skontaktujemy się z paniami. Do widzenia! - powiedział i wyszedł. Przyczynę śmierci?! Oni myślą, że moja mama albo ja go zabiłyśmy?! To niedorzeczne!

                                                                *z pkt.Jane*

    Oglądałam sobie telewizję, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Kogo tu niesie?
- Janey, mogłabyś otworzyć? Jestem zajęta!
- Jasne...już idę - niechętnie podeszłam do drzwi. Gdy otwarłam, oniemiałam. Co tu, kurde, robi policja?! Przecież ostatnio nie wrąbałam w żadne auto! Ostatni raz, to 2 miesiące temu, gdy wracałam z centrum handlowego. Skręcałam już w naszą ulicę, gdy po prostu za dużo skręciłam i wrąbałam w jakiś stary gruchot. Oczywiście pod uwagę zostało wzięte tylko to, że jeszcze nie miałam prawka. Wracając do tematu policji:
- Dobry wieczór, ty jesteś Jane Monroe?
- Tak, to ja. O co chodzi? - spytałam speszona. Czego oni ode mnie chcieli?
- Chciałbym zadać Ci parę pytań. Mogę wejść?
- Proszę bardzo - wpuściłam go. Nie wiedziałam czego mam się spodziewać.
- Kochanie, czemu tu jest policja? W co ty znowu wjechałaś?! - spojrzała na mnie wzrokiem, który mógłby mnie zabić, a jednocześnie mówiącym "proszę, powiedz, że w nic"
- Dobry wieczór, jestem tu w sprawie Nelly Lovett. Podobno się przyjaźnicie? - zapytał z niezwykłym spokojem, a ja wybuchłam
- Nelly?! Co jej jest?! Ten pijak ją pobił na śmierć?! Proszę mi powiedzieć, że żyje! - rozpłakałam się. Nie mogłam znieść myśli, że moja jedyna przyjaciółka mogłaby nie żyć.
- Spokojnie, żyje, nic jej nie jest, jest u siebie. Przyszedłem tu tylko zadać tobie kilka pytań w sprawie tego "pijaka" jak go nazwałaś - odetchnęłam z ulgą. Tylko po co im informacje o tym pijusie? Usiadłam w salonie i  powiedziałam, żeby również usiadł.
- Może pani zostać, jeśli chce, pani Monroe. 
- Dziękuję, zostanę. Również jestem ciekawa, co pan powie - policjant się zaśmiał. Przypominał mi trochę tatę, gdy tak się śmiał, ale nie miałam teraz głowy do rozmyślania nad tym. Teraz interesowała mnie tylko sprawa Nell.
- Czy Nelly Lovett była tu dzisiaj od około 13:40 do 16:20?
- Tak, świętowałyśmy moje urodziny - pominęłam wiadomość o konkursie. Przecież na pewno go to nie interesuje.
- Tylko we dwie? - musiał się o to pytać?
- Tak, ponieważ nie jesteśmy w szkole zbyt lubiane. Mamy tylko siebie nawzajem.
- Nie zapominaj, że ty masz jeszcze mnie, a Nelly swoją mamę - wtrąciła się mama.
- Przecież bym nie zapomniała.
- Przepraszam, że przerywam, ale wracając do sprawy: potwierdzasz, że w tym czasie Nelly była u ciebie, a wcześniej od 7:40 poza domem?
- Tak - korciło mnie, o co chodzi z pijakiem, więc zapytałam - Mogę wiedzieć, o co chodzi z jej ojczymem?
- Podobno zapił się na śmierć. Badamy tą sprawę. - badają sprawę?! Czy on właśnie zasugerował, że Nell albo jej mama mogły go zabić?!
- Pan myśli, że Nell albo jej mama mogły go zabić?!
- Tego nie powiedziałem. Sądząc po ich zachowaniu i zeznaniach, nie zrobiły tego. To jest po prostu rutynowe działanie w takich sprawach.
- Aha. Czy mogłabym pójść się teraz spotkać z Nell?
- Oczywiście.
- Dziękuję. Do widzenia - miałam nadzieję, że już go nie zobaczę, ale chyba od czasu do czasu mogę być miła, co nie? - Pa mamo! - powiedziałam wychodząc.
    Gdy weszłam, u Nell było 2, może 3 policjantów. Ona od razu do mnie podbiegła i mnie przytuliła.
- Siemka Nell, przyszłam sprawdzić, czy się cieszysz, czy załamujesz, chociaż po minie sądzę, że raczej to pierwsze - uśmiechnęłam się
- Hej Jane. Jasne, że to pierwsze! W końcu wyparował z naszego życia! Ty byś się nie cieszyła?!
- Jasne, że bym się cieszyła - w tym momencie zadzwonił mój telefon. Przy okazji spojrzałam na godzinę. Była 17:30. Numeru nie znam. Kto do mnie dzwoni o tej porze?
- Kto to?
- Nie mam pojęcia, nie znam numeru.
- Odbierz, może to coś ważnego!
- Dobra - odebrałam, mając nadzięję, że to jakaś dobra wiadomość - Halo?
- Dobry wieczór, czy rozmawiam z Jane Monroe? - odezwał się męski głos. Co dziwniejsze, wydawało mi się, że mówił z amerykańskim akcentem.
- Tak, to ja. O co chodzi?
- Z tej strony organizator konkursu internetowego, w którym brała pani udział z Nelly Lovett. - o boże! Nie wierzę! - Chcielibyśmy ustalić termin wylotu. Może być jutro?
- Chwileczkę, zapytam przyjaciółki - zakrywając ręką telefon, powiedziałam do Nell - Nell, masz wolny weekend?
- Tak, o co chodzi? - mówiąc już do telefonu powiedziałam:
- Pasuje nam! O której godzinie?
- Czy 12:00 może być?
- Jak najbardziej!
- No to ustalone. Będę na panie czekał przed lotniskiem. Poznają mnie panie po tym, że będę w garniturze i ciemnych okularach, bez bagaży.
- Dobrze, zrozumiałam. Nas pan pozna po tym, że ja jestem brunetką, a koleżanka blondynką, i po tym, że będziemy mieć takie same walizki.
- Dobrze, do zobaczenia jutro.
- Do widzenia! - rozłączył się. 
- Z kim gadałaś?! - zapytała mnie lekko zdenerwowana i zdezorientowana Nell. Opowiedziałam jej wszystko. Cieszyłyśmy się strasznie. Zaraz po tym wróciłam do domu. Musiałam się przecież spakować i porządnie wyspać.
    Spakowałam dużo ciuchów, kosmetyki, buty, i szczotkę do włosów. O 22:00 już byłam w łóżku. I tak nie spałam pół nocy. Strasznie się podjarałam naszym wyjazdem. Nastawiłam 2 budziki. Jeden na 9:00, a drugi na 10:00. Za nic w świecie nie chciałam zaspać. Od dzisiaj zaczyna się nieoczekiwana przez nikogo zmiana w moim życiu...
-----------------------------------------------------------------------------------------
    I jak się podobało? Na razie mam wenę, zobaczymy co potem. Jeżeli wam się podobało, proszę o polecanie mojego bloga innym. Proszę również o zostawienie komentarza albo chociaż zaznaczenia reakcji.
                                                               Janey ^^

2 komentarze:

  1. Wooow *OOO* Świetnie piszesz :) Strasznie mi się podoba ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. No no, robi się coraz ciekawiej ^.^ Ale nie mogłam z mamy Nell. :D Cieszyła się z jego śmierci i wgl jaka opanowana była xD Meeeega kobieta :) Zastanawiam się czy czymś jeszcze mnie zaskoczysz? :D

    OdpowiedzUsuń